Feeds:
Wpisy
Komentarze

Archive for Grudzień 2005

ZUS-owe przyjemności

Jako prywatny przedsiębiorca klasy „sprzątaczka w Carrefourze” (prowadzę działalność, bo tak taniej niż na etacie), zmuszony jestem do bezpośrednich kontaktów z Zakładem Usankcjonowanego Strzyżenia. Dzisiaj przyszło do mnie pismo – „zalega Pan z deklaracjami za trzy miesiące”, plus standardowe groźby o odpowiedzialności karnej itp. Szczerze się zdziwiłem, bo wedle mojej wiedzy deklaracji tych wręcz składać nie powinienem.

Tu krótkie wyjaśnienie: normalny tryb w moim przypadku jest taki, że deklarację składam tylko wtedy, gdy zachodzą w niej jakieś zmiany, np. zmiana deklarowanej podstawy składki czy zmiana oprocentowania. Jeżeli takich zmian nie ma – ZUS zakłada (całkiem słusznie), że nic się nie zmieniło, i rozlicza mnie według ostatniej złożonej deklaracji, wytwarzając „wirtualne” deklaracje za kolejne miesiące. Ja muszę tylko płacić składki.

Ostatnią deklarację złożyłem we wrześniu, w związku z czym powinienem mieć spokój. Okazuje się jednak, że w deklaracji tej zrobiłem jakiś błąd, którego ZUS nie potrafił przetrawić (proste błędy w deklaracjach czasem poprawiają sami), i musiałem tę deklarację złożyć ponownie, co uczyniłem pod koniec listopada. „System”, jak go ładnie nazwała pani, z którą rozmawiałem przez telefon (swoją drogą bardzo sympatyczna, pozdrawiam), ponoć nie potrafi sobie poradzić z taką sytuacją i zaległych deklaracji „wstecz” nie umie wytworzyć.

Szczęka mi opadła. System informatyczny za ileśtam miliardów, zresztą podobno „najlepszy w Europie”, nie uwzględnia oczywistego dosyć problemu? Bez sensu… no i oczywiście za nieudolność programistów z Prokomu zapłacić będę musiał ja, wypełniając te obrzydliwe ZUS-owskie druczki. Wot, k***a, technika…

Read Full Post »

Macie za swoje!

Zasiłek porodowy, tzw. becikowe otrzymają wszyscy rodzice noworodków, niezależnie od dochodów – zdecydował Sejm. Jest to „porażka” mniejszościowego rządu Kazimierza „yes yes yes” Marcinkiewicza, który domagał się kryterium dochodowego w wysokości 504 czy iluśtam złotych na osobę.

Idiotyzm tego rozwiązania jest tak oczywisty, że nie chce mi się na jego temat w ogóle zabierać głosu. Warto jednak zwrócić uwagę na co innego. Otóż rozwiązanie bez kryterium dochodowego zostało przyjęte dzięki poparciu Platformy Obywatelskiej (deklarującej się jako liberalna, he he). W wywiadzie dla „GW”, Hanna Gronkiewicz-Waltz powiedziała, że (cytat) od rządu PO oczekiwała projektu systemowej polityki prorodzinnej, a dostała projekt polityki zasiłkowej. Na pytanie skąd, jej zdaniem, powinny pochodzić pieniądze na dodatkowe beciki odparła: „To problem rządu. Godzi się na połowiczne rozwiązania, na które też nie ma pieniędzy”.

Pani Gronkiewicz-Waltz sugeruje więc, że w nosie ma budżet, a „becikowe” też ją specjalnie nie obchodzi. Czyli co? Na złość babci odmrożę sobie uszy? Platforma głosuje przeciwko niedoszłemu koalicjantowi tylko po to, żeby mu zrobić na złość, a to, że ktoś będzie musiał wyłożyć dodatkowe – bagatela – 360 milionów złotych, to taki mały, nieistotny szczegół. Nie tego się po was spodziewałem, liberałowie od siedmiu boleści.

Read Full Post »

Nasi drodzy rządzący

Amerykańscy kongresmeni postanowili pójść sobie na rękę i podnieść sobie uposażenie. Podwyżka w wysokości 3100 dolarów rocznie (przy obecnej płacy 162,100 $) została wg Kongresu podyktowana „koniecznością wyrównania spadku siły nabywczej pieniądza”. 3100 $ rocznie to nie jest jakaś wielka suma, ale oczywiście pojawiły się kontrowersje.

Pensja kongresmena w ogóle nie jest jakaś przerażająco wysoka, jeżeli weźmie się pod uwagę średnią pensję w Stanach, która oscyluje w granicach 40 tysięcy $ rocznie, lub pensję np. profesora uniwersytetu czy chirurga, który może zarabiać i 300 tysięcy. Dodatkowo, amerykańscy kongresmeni muszą sobie sami płacić za opiekę zdrowotną, zakwaterowanie i inne przyjemności. W porównaniu z nimi, polscy posłowie to wręcz krezusi – przy średniej krajowej pensji ok. 30 tys. zł rocznie, nasi parlamentarzyści dostają rocznie blisko 140 tysięcy, z czego 30 tysięcy to nieopodatkowana dieta. Do tego dochodzi pokrycie przez państwo kosztów leczenia, zakwaterowania, 10 tysięcy miesięcznie na utrzymanie biura poselskiego, darmowe przeloty i przejazdy koleją, fundusz na hotele w wysokości 7,6 tysiąca miesięcznie itd. itp. Dla przeciętnego polskiego posła, leniuchującego dotąd po osiem godzin w urzędzie i jeżdzącego pięcioletnim Matizem, nowe warunki po wyborach to bajka. Dla przeciętnego amerykańskiego kongresmena, zazwyczaj wywodzącego się z krajowej elity finansowej, nowa pensja to raczej degradacja. No cóż, rozumiem, że wszyscy wiedzą, w co się pakują.

Czy rządzący powinni zarabiać mało, czy dużo – oto jest pytanie. Z jednej strony, jak twierdzi znany ekonomista Thomas Sowell, dostajemy to, za co płacimy. Czyli- im wyższa pensja, tym lepsi parlamentarzyści. Wysokie uposażenie może stanowić zachętę dla wysokiej klasy fachowców, ludzi o wielkiej uczciwości i mądrości. Jednocześnie, dobrze wynagradzany polityk będzie miał mniejszą pokusę, aby zarabiać na boku, będzie mniej podatny na korupcję.

Sowell nieźle to wykombinował, zresztą w ogóle jest to łebski facet (polecam jego „Ekonomię dla każdego” – naprawdę znakomite). Zapomniał tylko, że Kongres, czy Parlament, to nie rada nadzorcza, czy grupa kierowników. Ciała wybierane w demokratycznych wyborach nie powstają w taki sposób jak firmy, nie przystają do nich prawa wolnego rynku. W dobrze działającej firmie pracownicy są wynagradzani stosownie do swoich osiągnięć, a na stanowiskach zasiadają odpowiednie osoby, których płace są doskonale zrównoważone z ich możliwościami. Parlament nie jest firmą- tutaj stanowiska są obsadzane przez ludzi wybranych w powszechnym głosowaniu. To prawda, że wysoka pensja może zachęcić ludzi wielkiej mądrości do kandydowania – ale nie jest wcale powiedziane, że to oni zostaną wybrani, a nie np. cwany rolnik, zajmujący się sypaniem zboża na tory kolejowe. A tego wyższa pensja na pewno ucieszy – ale na pewno nie powstrzyma przed kręceniem na boku dodatkowych „korzyści majątkowych”.

Zresztą, empirycznie można łatwo stwierdzić, że mimo wysokich uposażeń i innych korzyści majątkowych w naszym, polskim, parlamencie zasiadają często-gęsto kryminaliści, oszuści i zwyczajne mendy. W naszym kraju posłowie zarabiają znacznie więcej niż większość społeczeństwa, a jednak jacy są to ludzie – każdy widzi. Śmiem twierdzić, że tym, którym zależy na dobru państwa, będą pracować i za darmo- takich ludzi raczej dużo nie ma, ale pewnie kilku by się znalazło; reszta po prostu chce się nahapać- więc co, płacić im jeszcze więcej?

Read Full Post »

A jednak zostajemy

Polskie wojsko zostaje w Iraku do końca 2006 roku – poinformował Kazimierz Marcinkiewicz. No proszę, a już mieliśmy wyjeżdzać, a tu proszę.

A może mi ktoś powiedzieć, po co? Jak na razie, poza Wielką Przyjaźnią Kochanego George’a, dostaliśmy figę z makiem- żadnych kontraktów, żadnych korzyści finansowych, nawet głupiego zniesienia wiz. Nic się w tym temacie nie zmieniło – więc po kiego grzyba siedzieć dalej na irackiej pustyni? No cóż, podobno Irakijczycy „gorąco nas prosili”. Panowie, litości.

Read Full Post »

Skąd się wziął świat?

Dyskusja ewolucjonizm kontra kreacjonizm jest dużo szersza, niż by się można było spodziewać. Wydawałoby się, że kreacjoniści wszelakiej maści to kilku oszołomów, którzy, korzystając z nieuwagi współczesnej inkwizycji, próbują przemycać swoje chore idee do publicznego dyskursu. Zainteresowałem się tematem – i okazało się, że nawet ci, którzy odczytują Biblię literalnie i uważają, że Ziemia ma 6 tysięcy lat, mają coś ciekawego do powiedzenia. Garść linków do poczytania:

Kto ma rację, ciężko ocenić. Ale poczytać warto – dowiedziałem się wielu ciekawych rzeczy.

Read Full Post »

Drezno- apokalipsa 1945

Trochę z przekory, trochę z ciekawości kupiłem sobie pod choinkę książkę Davida Irvinga „Drezno – apokalipsa 1945”. Z przekory, bo osoba Irvinga to dosyć ciekawe zjawisko. Ten znany historyk, specjalizujący się w historii II wojny światowej, został niedawno osadzony w austriackim areszcie za głoszenie „kłamstwa oświęcimskiego”. To ciekawe, że ci, co najgłośniej krzyczą o wolności słowa, zbrodniach inkwizycji i cenzury, odmawiają jednocześnie naukowcowi prawa do głoszenia wyników swoich badań. Nie, żebym był jakimś wielbicielem Świętego Officjum, ale jakiś poziom przyzwoitości należałoby trzymać. No, do rzeczy.

Książka opisuje wydarzenia, które doprowadziły do historii z 13 i 14 lutego 1945, kiedy to miały miejsce alianckie naloty dywanowe na Drezno. Opisuje bombardowania prowadzone przez Luftwaffe, odwetowe ataki aliantów, bombardowanie Hamburga, by wreszcie dojść do sedna – zniszczenia Drezna. Wydana została w roku 1963, w czasie, kiedy żyło jeszcze wielu świadków po obu walczących stronach – zarówno Anglików i Amerykanów, jak i Niemców. Historia Drezna jest znana – miasto zostało zniszczone przez bombardowania RAF-u i USAF. Nie wiadomo za bardzo, jaki był cel bombardowań – miasto miało znaczenie militarne jedynie jako punkt zborny uchodźców ze wschodu (w dniu bombardowań przebywało tam ok. 200 tysięcy uchodźców). Pozbawione było jednocześnie jakiejkolwiek obrony przeciwlotniczej. Na bezbronne miasto spadło kilkaset tysięcy ton bomb, niszcząc 15 kilometrów kwadratowych terenu, zabijając (wg Irvinga) ok. 200 tysięcy ludzi i pozbawiając dachu nad głową prawie milion.

Spadające bomby były w większości bombami zapalającymi; nad miastem rozpętała się burza ogniowa. Autor książki bardzo obrazowo przedstawia zdarzenia, niemal naturalistycznie opisując straszliwy los ofiar bombardowań. Realistycznie namalowane obrazy spopielonych, spalonych, uduszonych z braku tlenu mieszkańców miasta rzeczywiście przemiawiają do wyobraźni.

Niektóre źródła określają książkę Irvinga mianem kontrowersyjnej; uważa się, że liczba ofiar, podana przez autora została poważnie zawyżona (reputacja Irvinga jako historyka generalnie nie jest najlepsza), a prawdziwa liczba to około 25-35 tysięcy. Czy jest to prawda, ciężko mi osądzać, zresztą z mojego punktu widzenia różnica pomiędzy 25 a 200 tysięcy jest mało istotna – i tak zbombardowanie miasta było zbrodnią. Irving jest też znany z umniejszania hitlerowskich zbrodni i wyolbrzymiania ich strat i ofiar; wszystko to powoduje, że jego wiarygodność jest często podawana w wątpliwość. To prawda, książka wydaje się tendencyjna – ale jak powtarzam, nie jestem historykiem, nie potrafię wiarygodności Irvinga ocenić.

Są tacy, którzy alianckiej zbrodni w Hamburgu i Dreźnie używają jako swoistego „wybielacza” dla hitlerowców; zbombardowanie tych miast miałoby usprawiedliwiać obozy zagłady, zrównanie z ziemią Warszawy i inne przyjemności. Tak na pewno nie można sprawy stawiać; historia spalonych miast pokazuje jednak, że na wojnie nic nie jest czarno-białe. Rycerzy na białych koniach walczących z paskudnymi orkami znajdziemy jedynie na ekranach kin czy kartach książek. Wojna to nie romantyczny czas bohaterów- to parada zbrodni, krzywdy i płaczu.

Read Full Post »

Kara za prawo własności

Ile kosztuje prawo do kodu źródłowego Windowsa? 2 miliony euro dziennie- na tyle wyceniła to prawo Komisja Europejska. Jak podaje BBC, Microsoftowi grozi kara za niespełnienie żądań Brukseli, dotyczących dokumentacji systemu Windows. Komisja Europesjka nakazała bowiem software’owemu gigantowi ujawnienie „pełnej i kompletnej dokumentacji interfejsów, które pozwoliłyby konkurentom na osiągnięcie pełnej kompatybilności w komunikacji z systemem Windows”. Zdaniem KE, koncern nie wywiązał się należycie z tego obowiązku. Komisja uznała, że dokumentacja techniczna nadesłana przez firmę jest „niekompletna i nieadekwatna” i nie pozwala innym firmom na stworzenie oprogramowania, które byłoby rzeczywiście konkurencyjne dla produktów Microsoftu. Koncern twierdzi, że podporządkował się decyzji i że więcej danych nie może ujawnić.

Jednym słowem, Bruksela chciałaby, żeby Microsoft wykopał pod sobą dołek i ujawnił swoje techniczne tajemnice – wszystko po to, żeby „zwiększać konkurencję na rynku oprogramowania”. Ja rozumiem, że można nie lubić Microsoftu, ale naprawdę trudno mi zrozumieć, w jaki sposób ograniczanie prawa własności przedsiębiorstwa ma zwiększać konkurencję. Nie rozumiem też, dlaczego w takim układzie nie nakazuje się publikacji np. kodu źródłowego wszystkim producentom oprogramowania? Jest jakiś cenzus majątkowy?

Zobaczymy, co zrobi Microsoft. Ja bym KE zwyczajnie olał i zaczął płacić. Dwa miliony eurosów dziennie to 730 milionów euro rocznie, niewielka suma dla tak dużej firmy. Najwyżej Office podrożeje o 10 dolarów – zwróci się.

Read Full Post »

Broń pod strzechy?

Jadę sobie dzisiaj metrem do pracy, i co widzę? Facet naprzeciwko mnie czyta „Wybiórczą”, a na pierwszej stronie wielki nagłówek „Broń pod strzechy”. No masz – pomyślałem sobie – ktoś w Polsce pomyślał? Wreszcie będę mógł się bronić przed bandytami?

Wała tam. Szumnie nazwana „broń” to tasery i strzelby na gumowe kule. Śmiechu warte.

Read Full Post »

Jakiś czas temu pisałem o pewnej szkole w Stanach Zjednoczonych( w Harrisburgu, w stanie Pennsylvania), w której jako punkt programu biologii przyjęto teorię tzw. „inteligentnego projektu”. Chodzi o konkurencyjną do teorii Darwina koncepcję rozwoju istot żywych, wedle której świat zwierząt i roślin został stworzony przez bliżej nieokreślony „intelekt” (w którym np. osoby religijne rozpoznają Boga). Jedenaścioro rodziców dzieci ze szkoły oddało sprawę do sądu, twierdząc, że w publicznej szkole nie można nauczać teorii, która jest „nieuczciwa, nienaukowa i oparta całkowicie na »nietrafionej analogii która upada przy bliższym przyjrzeniu się«”. Sędzia pierwszej instancji przyznał jednak rację radzie naukowej, nazywając teorię „wielkim przełomem w nauce”.

Sędzia wyższej instancji zmienił jednak wyrok; nauczanie „inteligentnego projektu” zostało przez niego określone jako niezgodne z polityką edukacyjną stanu Pennsylvania, oraz niezgodne z konstytucją. Rada naukowa szkoły została więc wyrokiem sądowym zmuszona do wykreślenia „inteligentnego projektu” z programu nauczania.

Ciekawe, co takiego „niekonstytucyjnego” jest w teorii „inteligentnego projektu”? Czy nauczanie teorii Darwina jest zapisane w konstytucji USA? Wyobrażam sobie, że „zgodne z konstytucją” jest nauczanie po prostu prawdy – czyli prawny zakaz wciskania uczniom kitu jest jak najbardziej na miejscu. Szkoda tylko, że teoria Darwina jest właśnie tym – teorią. Nie ma jakichś niezbitych dowodów na jej prawdziwość- czy to znaczy, że tego też należałoby w szkołach zakazać?

Read Full Post »

No pasaran!

Po Gubałówce sobie nie pojeździmy. Okazało się, że tereny, po których przechodzą trasy narciarskie, są w rękach prywatnego właściciela. Pan Gąsienica-Byrcyn, właściciel kilku działek na stoku Gubałówki, kategorycznie nie zgadza się na jakiekolwiek armatki wodne, ratraki i inne badziewie na swojej ziemi. Nie i już. Nie przejdziecie! A jak tak, to trasy zjazdowe robią się bezużyteczne. Afera zrobiła się wielka, reportaże, huk na cały kraj, nawet panowie rządzący jakiś projekt ustawy wywłaszczeniowej wysmażyli…

A ja bym się chciał spytać: skąd, do ciężkiej cholery, Gąsienica-Byrcyn ma te działki? Otóż tereny na Gubałówce były przez niego kupowane przez ostatnie 10 lat. Zrozumiałbym, jakby to był jakiś zwrot przedwojennego majątku, czy coś. Ale nie – te działki zostały po prostu sprzedane. Nie 100, nie 50 lat temu, a w ciągu ostatnich 10 lat.

Czyli tak – Polskie Koleje Linowe nie są właścicielem obszarów, po których jeździli sobie narciarze. Paranoja nr 1 – interes się kręci, a przedsiębiorstwo nawet nie ma prawa do użytkowanych terenów. Rozumiem, że w PRL-u to nie było problemu, bo i tak wszystko państwowe było, ale teraz wypadałoby jakąś przyzwoitość zachować. No i paranoja nr 2 – zamiast te tereny jak najprędzej wykupić, PKL olały sprawę i pozwoliły, by użytkowane przez nią tereny zostały sprzedane prywatnym właścicielom. Tym bardziej, że PKL – państwowa bądź co bądź firma w sumie mogła dostać te tereny-też państwowe- w prezencie.

No i zrobił się pasztet. Trzeba było pilnować swoich spraw, panowie linowcy, a nie teraz załamywać ręce nad bezdusznością Gąsienicy.

Read Full Post »

Older Posts »