Feeds:
Wpisy
Komentarze

Archive for the ‘Książki’ Category

Cytuję, za biznes.onet.pl:

Przypadki nadmiernie wysokiego poziomu cen materiałów i usług budowlanych, będące zagrożeniem dla wielu inwestycji infrastrukturalnych prowadzonych z wykorzystaniem środków unijnych, będą analizowane przez Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów (UOKiK).

Na temat prac UOKiK wypowiadał się wczoraj Janusz Mikuła, wiceminister rozwoju regionalnego:

Zdaniem wiceministra, wyraźnie już widać, że w niektórych grupach materiałowych podwyżki „nie są niczym uzasadnione”.

„Wiadomo, że skoro energia elektryczna od początku roku zdrożała najwyżej 10 proc., woda ok. 12 proc., paliwa nieco więcej, to i tak nie są to skoki o 100 proc. Natomiast, jeśli obserwujemy, że cegła pełna kosztowała 0,59 zł, a obecnie kosztuje 1,20 zł, to z czego te ceny wynikają?” – powiedział Mikuła.

Pan Janusz ma habilitację z inżynierii materiałowej, jest specjalistą od spawania stali, w związku z czym nie spotkał się prawdopodobnie z egzotyczną dyscypliną o nazwie „ekonomia”. Dyscyplina ta uczy między innymi, że ceny kształtują się w wyniku stosunkowo prostego procesu równoważenia się popytu i podaży. Jeżeli są ludzie, którzy za cegłę są skłonni zapłacić złoty dwadzieścia – i opłaca się to sprzedającemu – to cegła kosztuje złoty dwadzieścia. Proste jak konstrukcja cepa.

Pan Janusz (i chyba nie tylko on) powinien chyba zainwestować trochę czasu w swoją edukację – na początek polecam książkę Ekonomia dla każdego Thomasa Sowella. Książka nie jest droga, jak uzbieram jakieś zaskórniaki, to kupię i mu wyślę. Jakby ktoś chciał się dorzucić, to proszę bardzo ;).

Read Full Post »

W sieci trwa burza wywołana „zamachem na literaturę” w wykonaniu Romana Giertycha (słynny „indeks”). Nie chcę mi się tego więcej komentować – w moim odczuciu jest to typowe zmaganie się z problemami, których w ogóle być nie powinno; do czasu, kiedy lista lektur będzie ustalana jakąś centralną instrukcją, dopóty będziemy mieli niezadowolonych, bo „dlaczego Gombrowicz jest, a nie ma np. Singera”. Książki i tak czytać trzeba. Niezależnie od tego, co wymyśli sobie ten czy jakikolwiek następny minister.

Korzystając z okazji, wpiszę się w chlubną, „blogową” tradycję, i stworzę własną listę „iluś rzeczy naj…” (podobno dobry chwyt dla SEO). Chyba każdy, kto przeczytał więcej książek, niż ich napisał, ma swoją listę najważniejszych lektur- niekoniecznie takich, do których wraca, ale takich, które najmocniej wryły się w pamięć. Oto moja:

  • „Nowy wspaniały świat” – Aldous Huxley
  • „Atlas Zbuntowany” – Ayn Rand
  • „Bracia Karamazow” – Fiodor Dostojewski
  • „Człowiek z Wysokiego Zamku” – Philip K. Dick
  • „Powrót z gwiazd” – Stanisław Lem

Poza listą, bo to nie literatura piękna – „Ludzkie działanie” Misesa, „Sztuka programowania” Knutha i „Feynmana wykłady z fizyki”. Takie rzeczy też trzeba czytać, nawet jak się jest humanistą!

Read Full Post »

Niby mamy XXI wiek, niby postęp i w ogóle, a tu proszę- minister Giertych jednym zgrabnym posunięciem tworzy nam indeks ksiąg zakazanych, obejmujący m.in. dzieła Gombrowicza, Witkacego czy Goethego. Takie przynajmniej wrażenie można odnieść z lektury rewelacji zamieszczonych na gazeta.pl. Fundujemy sobie lukę kulturową – alarmuje serwis ustami dra Tomasza Wroczyńskiego.

Oczywiście, usunięcie tej czy innej pozycji z listy lektur obowiązkowych nie jest jednoznaczne z tworzeniem jakiegokolwiek indeksu, czy zakazywaniem lektury. Pamiętajmy też, że rozporządzenie jeszcze nie weszło w życie (projekt rozporządzenia tutaj) – jest czas na dyskusję, niekoniecznie w wersji histerycznej.

Na temat tego, czy proponowana lista jest słuszna, czy nie, należy z pewnością poważnie się zastanowić, i na pewno nie może być tak, że messieur Giertych sobie coś wymyśli (MEN twierdzi, że listę konsultowano z kilkudziesięcioma polonistami). To, co młodzi ludzie czytają w szkole, w dużej mierze kształtuje ich postawy w dorosłym życiu, ma też istotny wpływ na ich zrozumienie świata. Lista lektur obowiązkowych jest potężną bronią w walce o młode umysły – i to, pod jaki klucz dobiera się te lektury, zaowocuje kilka, kilkanaście lat później. „Takie będą Rzeczypospolite jakie ich młodzieży chowanie”. Chcemy, by młodzi ludzie mieli – wzorem Gombrowicza – w d**pie swój kraj, czy chcemy, by potrafili – wzorem pozytywistów – budować bogactwo Polski?

No tak, tylko szkoda, że młodzi ludzie i tak generalnie mają to wszystko w głębokim poważaniu.

Read Full Post »

Książkę kupiłem w zasadzie przypadkiem: leżała na półce obok książek kucharskich, ciśnięta tam przez jakiegoś roztargnionego klienta księgarni. Tekst na tylnej stronie okładki zaciekawił mnie: przewodnik po kampanii wyborczej! Narzekałem na ostatnią kampanię, że miałka i bez konkretów, a ludzi traktuje się w niej jak idiotów. Pomyślałem, że warto dowiedzieć się, co myśli ta „druga strona” – i książka wylądowała w koszyku.

Nie jest to jakiś podręcznik, choć do takiej formy pretenduje – jest raczej wprowadzeniem do tematu: jak myśleć o kandydatach, wyborcach, dziennikarzach, o narzędziach kampanii. Podpowiada, jak kandydatów postrzegają obywatele, w jaki sposób do nich trafić, jak zwiększyć swoje szanse. Większość książki ciekawa będzie zapewne dla początkujących pracowników sztabu wyborczego; mnie zainteresował głównie fragment na temat podejścia społeczeństwa do wyborów. Dwa cytaty:

Procesem przetwarzania informacji rządzą prawa ekonomii: przyswajamy tylko tyle informacji, ile potrzebujemy, żeby w możliwie najkrótszym czasie wyrobić sobie zdanie.

Nie mamy kompetencji do dokonywania oceny politycznej – podobnie jak ktoś, kto nie jest informatykiem, nie umie ocenić jakości programu informatycznego. Potrafimy natomiast, czasami aż za dobrze, oceniać ludzi – wystarczy parę sekund, żebyśmy takiej oceny dokonali.

Powtarzając za de Barbaro, ludzie nie mają ani czasu, ani ochoty analizować programy wyborcze – a nawet jeżeli czas i ochotę mają, to brakuje im kompetencji, by takiej analizy dokonać. W związku z tym profesjonalna kampania wyborcza – taka, która dotrze do nieprzekonanych i zwiększy szanse kandydata – musi koncentrować się na kandydacie raczej jako na człowieku, niż „nosicielu” programu wyborczego. Na nic głosy oburzenia, że „kampania jest jałowa”, czy „brak konkretów” – ludzie ich po prostu nie potrzebują. Gdyby wyobrazić sobie kogoś – pisze de Barbaro – kto wiele miesięcy przed wyborami bierze urlop, by śledzić programy i poczynania wszystkich kandydatów, i z uporem godnym lepszej sprawy analizuje je – byłoby to co najmniej dziwne, a w wyniku takiej analizy nieszczęśliwy wyborca narobiłby sobie tylko mętliku w głowie.

Uważam, że takie podejście jest postawieniem sprawy na głowie. Demokracja nie może działać na zasadzie wyboru pomiędzy „premierem z Krakowa” a „dziadkiem z Wehrmachtu”, bo to nie prowadzi do niczego poza napięciami społecznymi i niezadowoleniem po wyborach. Od wyborów dokonywanych przez obywateli zależy przyszłość ich kraju. Taki wybór musi być świadomy i podejmowany nie na podstawie emocji, a konkretnych, obiektywnych informacji – inaczej sami skazujemy się na bylejakość i dalszą wegetację w ogonie Europy. To oczywiście wymaga odrobiny wysiłku, zarówno ze strony wyborców, jak i wybieranych – ale, do ciężkiej cholery – zamiast pieprzyć o „ekonomii poznawczej”, może warto trochę się spocić, żeby nam i naszym dzieciom żyło się w Polsce lepiej?

Z drugiej strony, być może rzeczywiście jest tak, jak pisze de Barbaro, że ludzi polityka nie obchodzi, więcej – nie są w tej sprawie kompetentni, a zmiana w tej materii jest nierealna. Jeżeli jednak tak – to dlaczego z uporem mianiaka zmuszać ludzi do podejmowania decyzji w sprawach, które ich przerastają? Jeżeli wyborca nie potrafi stwierdzić, czy lepszy jest podatek liniowy 15%, czy nieliniowy 18/32 – to dlaczego w ogóle go o to pytać?

Read Full Post »

Przeczytane: Wolny wybór

Jednym z wielu problemów trapiących przedstawicieli różnego sortu prawicy (przepraszam za uproszczenie), w tym także mnie, jest pewne oderwanie od rzeczywistości. Głoszone przez nas idee są w naszym rozumieniu oczywiście słuszne i zaszczytne – ale ani nie znajdują posłuchu u mas, ani nie bardzo widać widoki na ich wprowadzenie w życie. To pierwsze można wytłumaczyć nieobecnością w środkach masowego przekazu, choć dysponujemy kilkoma głośnymi „tubami medialnymi”, jak choćby Michalkiewicz, Rybiński czy Łysiak. Niestety, tyrania status quo jest bardzo silna – ludzie są na tyle mocno przyzwyczajeni do zastanej sytuacji, że na propozycje np. libertarian, żeby zlikwidować państwo, po prostu puka się w głowę – choćby mu te pomysły wbijali w głowę młotkiem ksiądz proboszcz i Ziemkiewicz do spółki.

Co więcej, sami prawicowcy często nie mają pomysłu, w jaki sposób przejść od stanu obecnego do ich wymarzonego ustroju społecznego, gdzie wszyscy są bogaci, a państwo się nie wtrąca. Brak pomysłu na stany przejściowe powoduje, że propozycje prawicowców wyglądają trochę jak tajny plan gnomów z „Southparku”, które kradły ludziom bieliznę: 1 – zgromadzić bieliznę, 2 – ???, 3 – zysk!!!

Głoszenie słusznych, choć niezbyt realnych idei może być oczywiście słuszne, bo umiarkowanie nie zawsze jest cnotą, zwłaszcza gdy w grę wchodzą Wolność, Własność i Sprawiedliwość. Co więcej, jak udowadniał Rothbard, radykalne zmiany ustroju społecznego wymagają rewolucji – i żadne półśrodki nie pozwolą doprowadzić do celu. Cóż, z Rothbardem można się zgadzać albo nie, faktem jest, że opowiadając o niemożliwych (przynajmniej pozornie) do zrealizowania koncepcjach, narażamy się na obojętność w najlepszym, a śmieszność w najgorszym przypadku.

Dlatego też warto przeczytać książkę „Wolny wybór” Miltona i Rose Friedmanów. Miltona Friedmana nie trzeba nikomu przedstawiać, to – obok Keynesa – chyba najbardziej znany „laikom” ekonomista, laureat nagrody Nobla, doradca prezydenta Reagana, który doradzał także polskim władzom w trakcie transformacji. A że za każdym męskim sukcesem stoi kobieta, przeto panią Rose także trzeba szanować.

„Wolny wybór” to ekonomia połączona z realpolitik. Nie znajdziemy tu karkołomnych pomysłów, górnolotnych haseł czy wolnościowej ideologii. Friedman był ekonomistą- swoje tezy uzasadnia rachunkiem zysków i strat, a nie filozofią. Książka to logicznie poprowadzony wykład z ekonomii, w którym nauka ta służy wypunktowaniu błędów interwencjonistycznego państwa. Na wypunktowaniu tychże Friedmanowie jednak nie poprzestają (inaczej niż wielu ograniczających się do niekonstruktywnej kontestacji) – podają wręcz na tacy pomysły, w jaki sposób działające mechanizmy usprawnić. Żeby było śmieszniej, pomysły te nie są ani wyssane z palca, ani nierealne. Nie chcę być gołosłownym – oto więc garść przykładów.

Jednym z tematów poruszonych w książce jest socjalna działalność państwa. Jak nieskuteczne są prowadzone przez państwo programy pomocy socjalnej, nie trzeba chyba nikogo przekonywać – nie dość, że zasiłki służą jedynie utrzymaniu biedy i patologii społecznych, to mnóstwo pieniędzy jest marnotrawione na obowiązkową biurokrację. Friedmanowie proponują zastąpić wszystkie programy opieki społecznej jednym – podatkiem negatywnym. Jest to bardzo proste rozwiązanie. W większości państw funkcjonuje tzw. kwota wolna od podatku. Kwota ta jest odliczana od dochodu przy rozliczaniu się z fiskusem; jeżeli jednak zarobimy mniej niż ta kwota wynosi, to po prostu podatku nie płacimy. Friedmanowie sugerują, żeby w takim przypadku to państwo wypłacało podatnikowi różnicę (albo jakiś jej procent), tworząc w ten sposób gwarantowany minimalny dochód. Rozwiązanie wydaje się sensowne – bo przy podobnej efektywności jeśli chodzi o ilość pieniedzy pozwala zrezygnować z całej biurokracji.

Friedmanowie wzięli się także za edukację, proponując znane nam bony edukacyjne, które służyłyby do sponsorowania przez państwo nauki w prywatnych uczelniach. Rozwiązanie to było krytykowane zarówno z prawa, jak i z lewa, ale ma swoje plusy, z których jednym jest niewątpliwie to, że realnie jest ono możliwe do wprowadzenia, a na pewno lepsze jest niż obecnie funkcjonujący model finansowania szkół.

Friedmanowie napisali też dużo o inflacji, tłumacząc zarówno jej skutki, jak i przyczyny, pokazując jej mechanizm jako dodatkowego, ukrytego podatku. Wywód jest bardzo ciekawy – polecam przeczytać. Niestety, w tym punkcie Friedmanom zabrakło konsekwencji i proponowany przez nich sposób zmniejszenia inflacji jest mało przekonujący. Przekonują oni, że skoro inflacja jest spowodowana tylko zwiększaniem przez państwo ilości pieniędzy – w stosunku do wartości wyprodukowanych dóbr – to po prostu należy zmusić państwo, żeby tych pieniędzy nie drukowało ponad potrzebę. Wiara, że siedzący na drukarni moloch zrezygnuje ze swoich możliwości, jest raczej naiwna. Friedman – celowo – nie zauważa, że bezpośrednią przyczyną inflacji jest odejście od standardu złota i zastąpienie go papierowym pieniądzem bez pokrycia; nie może tego powiedzieć na głos, bo to on jest twórcą współczesnego monetaryzmu i ze stronnikami złotego pieniądza towarowego zgadzać się przecież nie może…

Od pierwszego wydania książki minęło już 25 lat, a głos Friedmanów pozostał głosem wołającego na puszczy. Od końca prezydentury Reagana poziom socjalizmu w USA systematycznie wzrastał, podobnie jak wzrastał w zasadzie na całym świecie. Bonów edukacyjnych nie ma, podatku negatywnego nie ma, inflacja cały czas zabiera nam kilka procent dochodów. Friedmanowi ciężko odmówić siły przebicia, była to – i wciąż jest – postać znana, ceniona – a jednak jego nauki pozostały bez odzewu. Raczej pesymistycznie nastraja to takich partackich krzewicieli wolności jak ja…

Read Full Post »

Dostałem dzisiaj maila – „po co zajmujesz się Kodem da Vinci, nie ma co się oburzać, przecież to tylko książka”. No przecież ja się nie oburzam, napisałem, że z bzdurami nie ma co dyskutować, bo odbiera to powagę dyskusji. Ale to ja. Wiele osób w ogóle takiego podejścia nie rozumie – a ja rozumiem te osoby, bo „Kod” to owszem, tylko książĸa, tyle że napisana jak propagandowy pamflet.

Dygresja. Mam na półce pewien komiks. „Kaznodzieja” (w oryginale „Preacher”) Gartha Ennisa opowiada o pastorze Jessem Custerze – dosyć nietuzinkowym duchownym, który częściej niż z Bogiem rozmawia z duchem Johna Wayna, i który w wyniku spotkania z naprzyrodzoną istotą („Genesis”) nabył moc rozkazywania ludziom. Jesse to tzw. „twardziel”, którego poglądy na świat i nie tylko pokazuje np. taki cytat:

Psychoanalitycy są dla dupków – biorą cholerną fortunę za słuchanie jak ludzie wyrzygują g***o, z którym powinni sobie poradzić sami, albo za przekonywanie ich, że zostali wyp***oleni w d**ę przez własnego dziadka. Zanim spytasz: nie, moja babcia zrobiła z niego zupę, zanim się urodziłem.

Custerowi towarzyszą jego dziewczyna Tulip, niedoszła zabójczyni na zlecenie, oraz Cassidy, wampir z Irlandii. Miła, typowa komiksowa gromadka, jak np. Shrek i Osioł. I- jak to w komiksie- naszej wesołej kompanii zdarzają się różne przygody i spotkania z ciekawymi ludźmi, np. nieśmiertelnym Świętym od Morderców, Jezusem de Sade- współczesnym wcieleniem słynnego markiza, kapłanami voodoo i … znów Jezusem, tym razem we własnej boskiej osobie.

Jednym z epizodów serii jest spotkanie z organizacją Graal. Ta potężna, międzynarodowa organizacja stoi na straży … linii krwi Chrystusa, który zamiast posłusznie wstąpić na niebiosa, ożenił się z Marią Magdaleną, spłodził dzieci i żyłby długo i szczęśliwie, gdyby pewnego dnia nie wpadł nieszczęśliwie pod samochód… wóz znaczy się. Brzmi znajomo?

Niby takie samo bluźnierstwo i atak na Kościół jak Kod, nieprawdaż? Tyle że jakoś nikt z tej okazji chryi nie robi. Arcybiskup Dziwisz nie wzywa do bojkotu, nie ma procesów, nie ma zakazów sprzedaży. Wszyscy rozumieją, że cała historia jest od początku do końca wyssana z palca – bo medium jest na tyle niepoważne, że nikt go na poważnie nie bierze. Co więcej, komiks nie zgłasza żadnych pretensji do udawania rzeczywistości – to po prostu wymyślona historia, nie sposób potraktować tego inaczej.

A „Kod”? Książka Browna to nie jest „tylko historia”. Cała opowieść w gruncie rzeczy stanowi pretekst do erudycyjnych wywodów na temat historii, świata, Kościoła, kobiet, sztuki i homoseksualistów (jak, nie przymierzając, u Łysiaka, choć Mistrz mógłby się obrazić za takie porównanie). W tych wywodach prawda miesza się z fikcją, a sposób prowadzenia narracji powoduje, że bardzo łatwo złapać się na haczyk i uwierzyć np. w zbrodniczy charakter Opus Dei, czy homoseksualizm da Vinci’ego *. A że książka w gruncie rzeczy adresowana jest do masowego czytelnika, złapanych na haczyk musi być wielu. Trochę dystansu, jakiś krytyczny komentarz od autora- wystarczyłoby. Niestety, „Kod” to jeden wielki propagandowy przekaz, i żadne zaklinanie rzeczywistości tu nie pomoże.

Garth Ennis, autor „Kaznodziei”, zresztą wierzący, na oskarżenia o bluźnierstwo odpowiada (cytat z pamięci): „wierzę, że tam, wysoko, Bóg czyta mój komiks i dobrze się bawi”.

A tak na marginesie: bardzo polecam cykl artykułów z wczorajszego „Ozonu” na temat. Tygodnik w ogóle jakoś tak dziwnie wyewoluował, dużo tu chrześcijaństwa i prawicowych publicystów – daleko jeszcze do „Pro Fide, Rege et Lege”, ale w końcu to wielkonakładowy tygodnik. No cóż, przynajmniej jakaś odmiana od mówiących jednym głosem „tygodników opinii”.

* Przepraszam, że tak się czepiam tego rzekomego homoseksualizmu Leonarda, ale strasznie mnie cieszy, jak różne osoby próbują w ramach „tolerancji” przemycić pogląd, jakoby rozwój świata napędzany był właśnie przez gejów- a „hetero” służą tylko jako materiał do produkcji nowych – homoseksualnych rzecz jasna – geniuszy.

Read Full Post »

Już jutro na ekrany polskich kin wchodzi „Kod Leonarda da Vinci”, który wzbudza równie wiele kontrowersji co książka, na której został oparty. Jakby ktoś jeszcze nie wiedział, to w książce napisano, że historia Kościoła Katolickiego to oszustwo, Jezus miał dzieci z Marią Magdaleną, Opus Dei to międzynarodowi terroryści, a Leonardo był gejem. W wymyśloną przez Browna historię wierzy podobno 25% Francuzów :). U nas pewnie jeszcze do tego daleko, ale na wszelki wypadek senatorowie Czeszka i Bender zażądali zakazu wyświetlania filmu w kinach – bo „tworzy on zakłamany, pełen oszczerstw i nienawiści wizerunek chrześcijaństwa i Kościoła katolickiego”. To się zrobi awantura, że „faszyzm”, „ciemnogród” i „IV Rzesza”…

Polemika z głupstwem nobilituje je bez potrzeby – napisał Stefan Kisielewski i miał sporo racji. Polemizować więc nie będę, a jak ktoś w historię „Kodu…” wierzy – jego sprawa. Europa w swojej masie już na tyle zidiociała, że fakty i racjonalne argumenty przestały do kogokolwiek trafiać – co ja się będę wysilał.

Pozwólcie tylko, że zwrócę uwagę na pewien fakt. Jest taki facet, niejaki Norman Finkelstein, który napisał był książkę „Przedsiębiorstwo Holokaust”. Jaki się wrzask niesamowity podniósł, jakie protesty, jakie oburzenie- i tylko żydowskie korzenie Finkelsteina uchroniły go przed publicznym linczem. Jestem gotów się założyć, że ci, co wtedy najgłośniej krzyczeli – a i teraz protestują przeciwko publikacjom np. Irvinga czy rodzimego Ratajczaka – to ci sami ludzie, co śmieją się z prób polemiki z Brownem i w pogardzie mają apele Bendera, Czeszki, czy jakichśtam biskupów. Można i tak- ale, panie i panowie, konsekwentnym trza być!

Jedyne, czego nie rozumiem, to czemu przedstawiciele Opus Dei nie pozwali Browna do sądu za naruszenie dóbr osobistych?

Read Full Post »

„Wprost” promuje libertarian? Po tym, jak w którymśtam numerze polecano książkę „Demokracja- Bóg, który zawiódł”, umieszczenie napisu „Wprost poleca” na okładce książki o libertarianizmie tak bardzo mnie nie zdziwiło, choć niewątpliwie byłem pozytywnie zaskoczony.

Zachęcony kupiłem i zacząłem czytać. Już po kilku pierwszych stronach w mojej głowie zapaliła się jednak lampka ostrzegawcza. Boaz pisze o wolności, tolerancji, demokracji – słowem nie wspominając o fundamentalnej dla libertarianizmu koncepcji prawa własności. Autor książki należy – ba, jest wicedyrektorem Instytutu Katona, amerykańskiego think-tanku, który sam siebie nazywa libertariańskim, jednak przez niektórych nazywany jest „soc-libertariańskim”. Na przykład Hans Hoppe sugeruje, że „soc-libertarianie” koncentrują się bardziej na sprawach socjalnych niż na samej istocie libertarianizmu. Zacząłem się obawiać, że autor książki próbuje przemycać pod atrakcyjnym hasłem socjalistyczne tezy. Na szczęście się rozczarowałem.

Książka – w odróżnieniu np. od „Manifestu Libertariańskiego” M. Rothbarda nie jest wykładem z filozofii, ale zawiera wszystkie najistotniejsze punkty idei libertariańskiej. Autor operuje na przykładach, stopniowo wprowadzając koncepcje libertariańskie, próbując umieścić je zarówno w kontekście historycznym, jak i społecznym i politycznym. Podawane przez niego przykłady pokazują opresywny charakter państwa, tłumacząc, jak wyrugowanie rządowych ingerencji mogłoby poprawić sytuację ludzi.

Nie będę tu streszczał książki, nie ma sensu – ci, co koncepcję libertariańską znają, nic na tym nie zyskają; ci, co nie znają, niech przeczytają książkę! Zwrócę uwagę jedynie na jedną sprawę, która różni koncepcję Boaza od „klasycznego” libertarianizmu. Różnica polega mianowicie na tym, że Boaz sugeruje zastąpienie obecnego rządu „rządem minimum”, to jest takim, którego jedyną rolą byłaby ochrona praw obywateli (czyli w praktyce zapewne redukcja do sił policyjnych i wojskowych). W „klasycznym” libertarianizmie rządu w ogóle nie ma – państwo zostaje zastąpione „ładem naturalnym”, pewnego rodzaju anarchią, w której wszelka działalność ludzi regulowana jest dobrowolnymi umowami; nawet sądownictwo, policja, wojsko – zastąpione miałyby zostać prywatnymi firmami.

Koncepcja Boaza wydaje się być o tyle atrakcyjniejsza od „klasycznej”, że jest bardziej konserwatywna – wiele ludzi (w tym ja) ma pewne opory przed propozycją całkowitej likwidacji rządu. Boaz nie wyjaśnia jednak dwóch ważnych spraw:

Po pierwsze, nie wiadomo, w jaki sposób w świetle uniwersalnego prawa własności usprawiedliwić istnienie pobierającego podatki rządu. Boaz wspomina coś o „nieobowiązkowym podatku”, co jednak na zdrowy chłopski rozum nie ma prawa działać. Problem można zaatakować poprzez wprowadzenie „umowy społecznej” (co mnie osobiście wydaje się podejrzane) lub proponowanym przez Hoppego „rządem prywatnym” (tzn. m.in. mogącym akumulować kapitał) – ale o tym Boaz nie pisze. Rothbariańska koncepcja „anarchii libertariańskiej” jest dużo bardziej spójna.

Po drugie, nie wiadomo, w jaki sposób możnaby trzymać w ryzach „rząd- minimum”. Boaz sugeruje, że Stany Zjednoczone wystartowały w oparciu właśnie o ideały libertariańskie, czyli początkowo ich rząd miał właśnie charakter „minimalny”. Abstrahując od dyskusyjności tej tezy (sugerowałbym raczej, że w czasach „pionierskich” rząd USA po prostu nie miał prawie żadnej mocy sprawczej), pojawia się pytanie, dlaczego po dwustu latach z rządu minimum urodził się wydający tryliony dolarów moloch. Może to jest naturalne zjawisko? Jeżeli tak, to trzeba by pomyśleć sposób na ograniczanie rozrostu rządu – o czym Boaz nie wspomina.

A więc – czy warto? Pewnie. Książka na pewno trafi do szerszej publiczności – i bardzo dobrze, bo nieliczne pozycje tego typu były na naszym rynku raczej „niszowe”. Z tezami Boaza można się zgadzać albo nie – ale cenne jest samo sprowokowanie do dyskusji!

Read Full Post »

Liberty Fund Inc.

Szukając po sieci „Umowy Społecznej” J.J. Rousseau znalazłem bibliotekę Liberty Fund. Można tam znaleźć klasyczne teksty różnych myślicieli – min. Bastiata, lorda Actona, Misesa, Smitha i setek innych. I wszystko za darmo!

Tak wiele do przeczytania, a życie takie krótkie…

Read Full Post »

Jak podaje gazeta.pl, odbędzie się proces w sprawie wydawnictwa XXL, które bezprawnie wydało „Moje Boje”, narodowo-socjalistyczną czytankę autorstwa Upiornego Adolfa. Co ciekawe, owo „bezprawie” wcale nie polegało na „szerzeniu nienawiści rasowej” czy propagowaniu totalitaryzmu, tylko na… naruszeniu praw autorskich.

Ki diabeł? To Hitler ma jakichś spadkobierców, którzy zbierają tantiemy? Otóż nie, właścicielem praw autorskich do „Mein Kampf” jest niemiecki land (kraj związkowy), Bawaria, która nikomu nie daje prawa do publikacji – co jest jednym z wielu powodów, dla których „dzieła” raczej na półkach nie znajdziemy. Prawa autorskie nabyte zostały w wyniku konfiskaty mienia Hitlera zasądzonej w 1948 roku w Monachium. Prawa te, zgodnie z międzynarodową konwencją, obowiązywać będą do 2015 roku.

No proszę, a indeksu ksiąg zakazanych to się czepiają, że ciemnogród. Czy nie należałoby nacisnąć jakoś na rząd Bawarii, że blokuje publikacje cennego źródła historycznego? Może wysłać im pod okna chłopaków z Młodzieży Wszechpolskiej?

Read Full Post »

Older Posts »