Panuje dosyć powszechne przeświadczenie, że w dzisiejszych czasach wojny wygrywa ten, kto ma lepsze zabawki – nowocześniejszy sprzęt, szybsze komputery, inteligentniejsze rakiety. Stanowi to zresztą jeden z koronnych argumentów przeciwników poboru do wojska – po co na siłę produkować mięso armatnie, skoro na polu bitwy będą tylko przeszkadzać? Kluczem do zwycięstwa ma być technika – i stworzony przez nią „nowy rycerz” (jak sugeruje Ziemkiewicz). Czy rzeczywiście?
Najlepszym sposobem na zrozumienie świata jest obserwacja. Problem polega jednak na tym, że na oko nie bardzo jest z czego wyciągać wnioski. Od drugiej wojny światowej konflikty, z którymi mieliśmy do czynienia, były – przynajmniej pozornie – jednostronne. Jeżeli nie liczyć wojny o Falklandy i izraelskiej wojny 6-dniowej (oraz stale bijących się między sobą plemion afrykańskich), wojny prowadzone były bądź przez USA (Wietnam, Korea, Irak, Jugosławia, Afganistan), bądź przez Rosję (Afganistan, Czeczenia). Te dwa supermocarstwa teoretycznie dysponowały (i nadal dysponują) olbrzymią przewagą militarną nad resztą świata – zarówno jeśli chodzi o liczbę żołnierzy, jak i wyposażenia. Państwo, prowadzące wojnę z którymkolwiek z nich wydaje się być z góry skazane na porażkę. W takich warunkach próba wywnioskowania, dlaczego – dajmy na to – Irak przegrywa z USA, jest równie mądre, jak próba wyjaśniania, dlaczego świnka morska dostaje wciry od buldoga.
Wszystko to oczywiście byłaby prawda, gdyby nie jeden drobny zgrzyt. Prowadzone przez supermocarstwa wojny wcale nie były tak jednostronne, jak by to mogło wynikać z analiz „na papierze”. Marines uciekali z Wietnamu z podkulonym ogonem, mimo że mieli sprzęt o trzy dekady nowocześniejszy niż Vietcong. Rosyjscy żołnierze musieli wycofać się z Afganistanu, mimo miażdżącej przewagi nad arabskimi góralami. Trwająca już od trzech lat okupacja Iraku przez USA nie pozwoliła wcale wyrugować muzułmańskich bojowników. Czeczenia – praktycznie zrównana z ziemią – wciąż się broni. Więc jak to jest?
Oczywiście, że w Wietnamie zwyciężyli nie wietnamczycy, tylko ZSRR przy pomocy dyplomacji i różnych „użytecznych idiotów”. Jasne, wojna w Afganistanie mogłaby się zakończyć inaczej, gdyby nie pomoc Stanów, którym potem się odwidziało. To wszystko nie jest takie proste.
Myślę, że w dzisiejszych czasach wojna wydaje się nam – ludziom Zachodu – czymś bardzo odległym, czymś w rodzaju gry komputerowej. A w grze komputerowej – wiadomo – ten, który zrobi więcej czołgów i szybciej rozwali Construction Yard, ten wygrywa. A tak naprawdę, to nie wiemy, co by się stało, gdyby – hipotetycznie – Rosja napadła na Polskę. Nie wiemy, czy większe szanse zwycięstwa (lub choćby utrzymania się do czasu przybycia sojuszników) dałaby nam 100- tysięczna armia zawodowców, czy 2-milionowe pospolite ruszenie z kałaszami. Nie wiemy, bo nie mamy jak tego ocenić!
Read Full Post »