Feeds:
Wpisy
Komentarze

Po co nam wieloryby?

No właśnie, jak mawia Jan Pospieszalski. Po kiego nam te wielkie stwory wyjadające krewetki? Różne firmy w rodzaju Greenpeace chcą zakazywać połowów, wprowadza się jakieś moratoria, jakieś limity itp. No i po co? Jak wieloryby mają wyginąć, to wyginą. Ewolucja, nie?

Że zależności w przyrodzie są dziwne i złożone, to wiadomo nie od dzisiaj. Okazuje się, że gdzieś w okolicach Ameryki (nie pamiętam szczegółów, bo oglądałem na National Geographic Channel i nie zanotowałem) w wyniku połowów wieloryby (któryś z mniejszych gatunków) zostały wybite. Waleniami tymi żywiły się wcześniej orki, które z braku pokarmu przerzuciły się na foki. Przerzuciły się tak skutecznie, że fok wkrótce zabrakło, i orki zaczęły zjadać wydry (czy coś). Te wydry z kolei żywiły się jakimś gatunkiem ryb, które pod nieobecność wydr rozmnożyły się na potęgę. Ryby te jedzą krasnorosty – których wkrótce też zabrakło. Krasnorosty dla odmiany stanowią schronienie dla narybku wielu gatunków ryb. Skutek był taki, że wkrótce cały obszar morza został praktycznie pozbawiony ryb, i miejscowi rybacy stracili pracę…

Niesamowite.

Nie dojrzałem do demokracji

Wybory do Parlamentu Europejskiego olałem. Jak państwo politycy chcą za moje pieniądze urządzać „święto demokracji” i udawać, że:

  • od mojego głosu cokolwiek zależy,
  • od tego, kto wejdzie do PE, cokolwiek zależy,
  • od tego, ile ludzi pójdzie na wybory, cokolwiek zależy,
  • kandydatom do PE chodzi o cokolwiek innego, niż o super-wysokie pensje (z moich pieniędzy) za nicnierobienie,

to proszę bardzo, bawcie się dalej. Tylko proszę, nie pieprzcie o tym, że „nie dorośliśmy do demokracji”.

Według przeprowadzonego przez instytut Gallupa badania, tylko (albo aż) 39% dorosłych Amerykanów wierzy w teorię ewolucji. Co czwarty – nie wierzy, reszta nie wie co myśleć.

Z jednej strony można uznać, że jest to jakaś porażka tamtejszego systemu edukacji – choć dokładniejsza analiza wyników pokazuje, że im wyższe wykształcenie, tym przekonanie do teorii ewolucji większe. Z drugiej strony, symptomatyczne jest pytanie do ankiety – „czy wierzysz w teorię ewolucji”? Śmiem twierdzić, że teorie naukowe albo są prawdziwe albo nie: pytanie o wiarę wydaje się być nie na miejscu. Chyba, że autorzy ankiety sami do tych 39% nie należą.

Apropos wiary: ciekawy cykl artykułów p.t. „Ateista o religii Darwina” wczoraj na lewrockwell.com.

USA: przywrócić pobór

619200820544pm_american_fat_soldier1 Jedynym sposobem na wygranie wojny z terroryzmem jest przywrócenie powszechnego poboru – napisano w Foreign Policy. Autorzy artykułu przytaczają dwa powody, dla którego ruch taki jest niezbędny:

 

  1. Armia Stanów Zjednoczonych jest za mała w stosunku do potrzeb, a w szczególności do tego, żeby Stany mogły pełnić rolę światowego żandarma przeciwko „rogue states”,
  2. „Jakość” rekruta w armii jest coraz gorsza: ze względu na brak chętnych stale obniżane są wymagania.

Ja osobiście zawsze stałem, i wciąż stoję, na stanowisku, że każdy dorosły mężczyzna powinien potrafić stanąć w obronie swojej rodziny czy własności – tyle że w wojsku go raczej tego nie nauczą. Wystarczy powszechny dostęp do broni i trochę mniej tresury w potulności, a obywatele obronią się sami.

Inna sprawa, że poświęcanie obywateli ich podstawowego prawa – wolności – w imię raczej wydumanej wojny-z-terroryzmem i możliwości pysznienia się rolą „światowego żandarma” jest raczej podejrzane. Na mój rozum, żeby rozwiązać oba ww. problemy, wystarczy żołnierzom lepiej płacić…

ZWTP

Czytam sobie ostatnio (powolutku, bo czasu mało) książkę Roberta Henleina p.t. „Luna to surowa pani”. Książka ciekawa – autor opisując kolonię karną na Księżycu pokusił się o opisanie tamtejszej społeczności, której funkcjonowaniem rządzą zasady wynikające z warunków środowiska: raz, że bilet na Lunę to „bilet w jedną stronę”, bo grawitacja mniejsza i organizm sie nieodwracalnie degeneruje; dwa, że dziura w ścianie to żadna przyjemność, bo na zewnątrz powietrza nie ma; trzy, że kobieta jedna na pięciu mężczyzn – a do tego żadnych obowiązujących oficjalnie praw. Zamiast tego – zwyczajowe, zdroworozsądkowe zasady. Jedna z nich – ZWTP, czyli Za Wszystko Trzeba Płacić, czyli po naszemu „there is no free lunch”.

Nie napisałbym o tym, bo Henleina i tak wszyscy znają, ale akurat skojarzyło mi się to ze znalezionymi wczoraj w sieci informacjami o „ruchu freegańskim” (linków nie daję, google pomogą). Ruch freegański polega w skrócie na tym, żeby korzystać tylko z tego, co jest „za free” – np. wyrzuconego jedzenia czy wymienionych na plazmę starych telewizorów.

Oczywiście ruch raczej do powszechności nie aspiruje, bo przecież jakby wszyscy chcieli „za free”, to nikt by buraków nie sadził. Inna sprawa, że to „za free” też jest podejrzane – „nie ma darmowych lunchy”. Straty na niesprzedanym jedzeniu są wliczone w cenę tego sprzedanego. Próbki na promocjach w supermarkecie takoż. Mniejszy popyt – mniejsza konsumpcja – gospodarka zwalnia. W sumie to wszyscy za to płacimy. Hmm.

Veni, vidi, vici, satisfeci

Przybyłem, zobaczyłem, zwyciężyłem, przeprosiłem – zapewne, bo moja łacina raczej słabo. Federer w ćwierćfinale Australian Open właśnie rozjechał swojego rywala 6:3 6:0 6:0 w trwającym raptem godzinę dwadzieścia meczu. Nuda straszliwa, bo tak to i ja bym z Federerem umiał przegrać :).

Tymczasem parę dni temu drużyna koszykarska ze szkoły Covenant w Dallas wygrała sto do jaja z drużyną z Dallas Academy. Wszystko było by dobrze, gdyby nie to, że Dallas Academy to szkoła dla dzieci z problemami – typu dysleksja, problemy z koncentracją, ADHD itp. Skutek był taki, że trenera zwycięskiej drużyny zwolniono ze stanowiska, a szkoła oficjalnie przeprosiła za to „pozbawione honoru zwycięstwo”.

No i niby słusznie, bo w sumie to nie wojna, nie ma co dobijać watahy i parę punktów można było przeciwnikom oddać. Ale bez przesady – rywalizacja sportowa to nie miejsce na sentymenty, grać trzeba najlepiej jak się potrafi – a jak przeciwnik nie dostaje, to jest problem przeciwnika. Pewnie, że przegranym może być smutno – ale to znaczy tylko tyle, że trzeba zaciąć zęby i ćwiczyć dalej, bo narzekaniem złotych medali się nie zdobywa.

Zresztą, założę się, że dzieciaki z D.A. narzekać nie miały zamiaru, podobnie jak nie narzekał Del Potro ograny przez Federera.

Ustawa budżetowa 2009

Podobno duże sumy pieniędzy przerastają możliwości poznawcze większości z nas. Trzy tysiące potrafimy sobie wyobrazić, trzydzieści tysięcy też – ale na przykład trzy miliony czy 321 miliardów nie bardzo. 321 miliardów to przypadkiem zaplanowana kwota wydatków budżetowych na 2009 rok – i ze względu na nasze możliwości poznawcze bardzo pożyteczne jest przeliczenie tych wartości na przeciętnego Polaka, co poniekąd wykonał niejaki Mariusz Dąbrowski na swoim blogu. Bardzo pouczające: na przykład okazuje się, że na obsługę „Długu Skarbu Państwa” przeciętny Kowalski wyda w tym roku trochę ponad 14 tysięcy złotych.

Ja natomiast bardzo się zdziwiłem kwotą 321 miliardów. Jakoś tak miałem wbite w głowę, że wydatki budżetowe to jakieś 200 miliardów, a że nie śledziłem, to nie zauważyłem. Poszperałem w Internecie i proszę, może się komuś przyda:

Rok Dochody Wydatki Wzrost wydatków (%)

2000

140 909 815,00

156 309 815,00

2001

161 065 257,00

181 604 087,00

16,1

2002

145 101 632,00

185 101 632,00

1,9

2003

155 697 654,00

194 431 654,00

5,0

2004

154 552 589,00

199 851 862,00

2,7

2005

174 703 733,00

209 703 733,00

4,9

2006

195 281 959,00

225 828 675,00

7,6

2007

228 952 516,00

258 952 516,00

14,6

2008

281 892 096,00

308 982 737,00

19,3

2009

303 034 805,00

321 221 112,00

3,9

Podkreśliłem rok 2008, bo wydaje się być ciekawy. Rozumiem podniesienie wydatków budżetowych przez PiS, bo to socjaliści i tyle. Ale żeby absolutnym rekordzistą w tym dziesięcioleciu okazywała się ekipa Tuska? Wow.

Prezydent USA nie jest prawdziwy

To powracający motyw w literaturze SF: człowiek, który nami rządzi, nie istnieje naprawdę – jest robotem/ nagraniem wideo/ podstawionym „słupem”. Myślicie, że to tylko „fiction”? Think again.

Za karierą polityczną prezydenta USA – nie mówię o nikim konkretnym – stoją gigantyczne pieniądze. Po pierwsze te wydane na kampanie wyborcze, na różną skalę organizowane na każdym szczeblu politycznej hierarchii. Pieniędzy tych, dodajmy, przyszły prezydent nie wyjmuje z własnej kieszeni – dostaje je od wyborców, ale przede wszystkim od różnych instytucji – banków, fundacji, firm – które przecież nie robią tego z dobrego serca: liczą, że inwestycja się zwróci.

Po drugie, są pieniądze wydane na „pijar”, na specjalistów od wizerunku, którzy swojego klienta rozkładają na czynniki pierwsze i składają do kupy w taki sposób, by każdy jego gest i każde słowo miało jak najlepszy „przekaz”. Złóżmy to do kupy – i okazuje się, że prezydent USA nie jest prawdziwą osobą – to precyzyjnie zaprogramowany interfejs, fasada, „ludzka twarz” różnych interesów.

Dobrze, źle? Pamiętajmy, polityka to w sumie taki sam biznes jak sprzedaż kartofli. Tylko skala jest nieco inna.

Bat na urzędników

Podobno koalicja POPSL zgłosiła projekt odpowiedzialności urzędnika za niezgodną z prawem decyzję. Urzędnik taką decyzję wydający może liczyć się „nawet z karą finansową”. Nie jest to oczywiście żadne odkrywanie Ameryki, pomysł od dawna funkcjonował w świadomości różnych „naprawiaczy” – i pewnie słusznie, bo wydaje się, że jest to pomysł niezły.

Tyle że, po pierwsze, ja zupełnie nie rozumiem, czemu do karania urzędników za postępowanie niezgodne z prawem jest potrzebna jakaś specjalna ustawa. Jeżeli ja na swoim stanowisku pracy łamię prawo, to można mnie ukarać zgodnie z odpowiednim kodeksem – nie ma ustawodawstwa na „niezgodne z prawem decyzje” blogowych nudziarzy. To samo dotyczy taksówkarzy, piekarzy itp. Jeżeli urzędnik podejmuje decyzję niezgodnie z prawem, to prawo łamie, koniec kropka.

Po drugie, tego typu projekty oczywiście mogą podobać się „ludowi” – ale odwracają uwagę od problemu podstawowego. Otóż problemem nie jest w ogólności to, że jeden czy drugi urzędnik złamie prawo podejmując decyzję administracyjną – powyższy akapit tłumaczy, dlaczego. Problemem jest to, że w ogóle istnieje potrzeba wydawania takiej decyzji. W normalnym państwie powinien funkcjonować kodeks administracyjny, określający z drobiazgową dokładnością procedury postępowania w poszczególnych sprawach – a rola urzędnika powinna sprowadzać się do dopilnowania, żeby procedura została dopełniona. Przykładowo, w przypadku pozwolenia na budowę, w gminie powinny funkcjonować plany zagospodarowania przestrzennego – i albo projekt do tego planu pasuje, albo nie, tertium non datur. W momencie, kiedy do procedury wprowadza się jakąkolwiek uznaniowość, tak jak w naszym post-socjalistycznym kraju, rodzi się pokusa korupcji – i ogólnie generuje problemy. Jeżeli wydanie pozwolenia na budowę domu jest uzależnione od widzimisię urzędnika, to nie dziwota, że ludzie po obu stronach próbują iść na skróty.

Z tym należy walczyć, a nie z ludźmi!

Oda do radości

– Nigdy nie widziałem nic podobnego!
– Z odrobiną szczęścia nigdy już nie zobaczysz!
– Dawaj jeszcze raz!