Wracałem wczoraj samochodem z Zakopanego – te głupie czterysta kilometrów w normalnym kraju nie powinno zająć więcej niż trzy godziny, ale my mamy „rację moralną”, autostrady nam niepotrzebne, więc trasę Zakopane-Warszawa pokonuje się w godzin pięć i pół – plus półtorej godziny na przegryzienie się na drugą stronę Stolycy (bo w sumie po co nam obwodnica).
Długotrwała jazda samochodem ma to do siebie, że po paru godzinach człowieka zaczyna szlag trafiać. Dotyczy to zwłaszcza dzieci, które nie mają jeszcze przygiętego karku i brak im pokory w stosunku do rzeczywistości. Dlatego po paru (przespanych na szczęście) godzinach, mój piękny Synek, siedzący na tylnym siedzeniu, zaczął głośno domagać się zakończenia podróży. „TUTAJ”! – krzyczał, żądając zatrzymania się w szczerym polu. Na moje pytanie „wysiadamy”? – odpowiadał z przekonaniem „TAK!!!”. Misiu, możemy tutaj wysiąść, tylko co dalej? – pytałem więc Synka – a on wpadał w głęboką zadumę na około dwie minuty, po czym cykl zaczynał się od nowa…
Nie pisałbym tego, gdyby nie to, że przeglądając (w godzinach pracy, ty niedobry) sobie różne blogi po raz kolejny trafiłem na głośny postulat odsunięcia Kaczorów od władzy – i tak mi się skojarzyło. Nie, żebym specjalnie za Kaczorami przepadał – w końcu od komunistów różnią się głównie tym, że podobno chodzą do kościoła w niedzielę – ale jeżeli żądamy ich odsunięcia, to zastanówmy się – „co dalej”?
No?