Podobno koalicja POPSL zgłosiła projekt odpowiedzialności urzędnika za niezgodną z prawem decyzję. Urzędnik taką decyzję wydający może liczyć się „nawet z karą finansową”. Nie jest to oczywiście żadne odkrywanie Ameryki, pomysł od dawna funkcjonował w świadomości różnych „naprawiaczy” – i pewnie słusznie, bo wydaje się, że jest to pomysł niezły.
Tyle że, po pierwsze, ja zupełnie nie rozumiem, czemu do karania urzędników za postępowanie niezgodne z prawem jest potrzebna jakaś specjalna ustawa. Jeżeli ja na swoim stanowisku pracy łamię prawo, to można mnie ukarać zgodnie z odpowiednim kodeksem – nie ma ustawodawstwa na „niezgodne z prawem decyzje” blogowych nudziarzy. To samo dotyczy taksówkarzy, piekarzy itp. Jeżeli urzędnik podejmuje decyzję niezgodnie z prawem, to prawo łamie, koniec kropka.
Po drugie, tego typu projekty oczywiście mogą podobać się „ludowi” – ale odwracają uwagę od problemu podstawowego. Otóż problemem nie jest w ogólności to, że jeden czy drugi urzędnik złamie prawo podejmując decyzję administracyjną – powyższy akapit tłumaczy, dlaczego. Problemem jest to, że w ogóle istnieje potrzeba wydawania takiej decyzji. W normalnym państwie powinien funkcjonować kodeks administracyjny, określający z drobiazgową dokładnością procedury postępowania w poszczególnych sprawach – a rola urzędnika powinna sprowadzać się do dopilnowania, żeby procedura została dopełniona. Przykładowo, w przypadku pozwolenia na budowę, w gminie powinny funkcjonować plany zagospodarowania przestrzennego – i albo projekt do tego planu pasuje, albo nie, tertium non datur. W momencie, kiedy do procedury wprowadza się jakąkolwiek uznaniowość, tak jak w naszym post-socjalistycznym kraju, rodzi się pokusa korupcji – i ogólnie generuje problemy. Jeżeli wydanie pozwolenia na budowę domu jest uzależnione od widzimisię urzędnika, to nie dziwota, że ludzie po obu stronach próbują iść na skróty.
Z tym należy walczyć, a nie z ludźmi!