To powracający motyw w literaturze SF: człowiek, który nami rządzi, nie istnieje naprawdę – jest robotem/ nagraniem wideo/ podstawionym „słupem”. Myślicie, że to tylko „fiction”? Think again.
Za karierą polityczną prezydenta USA – nie mówię o nikim konkretnym – stoją gigantyczne pieniądze. Po pierwsze te wydane na kampanie wyborcze, na różną skalę organizowane na każdym szczeblu politycznej hierarchii. Pieniędzy tych, dodajmy, przyszły prezydent nie wyjmuje z własnej kieszeni – dostaje je od wyborców, ale przede wszystkim od różnych instytucji – banków, fundacji, firm – które przecież nie robią tego z dobrego serca: liczą, że inwestycja się zwróci.
Po drugie, są pieniądze wydane na „pijar”, na specjalistów od wizerunku, którzy swojego klienta rozkładają na czynniki pierwsze i składają do kupy w taki sposób, by każdy jego gest i każde słowo miało jak najlepszy „przekaz”. Złóżmy to do kupy – i okazuje się, że prezydent USA nie jest prawdziwą osobą – to precyzyjnie zaprogramowany interfejs, fasada, „ludzka twarz” różnych interesów.
Dobrze, źle? Pamiętajmy, polityka to w sumie taki sam biznes jak sprzedaż kartofli. Tylko skala jest nieco inna.
Dodaj komentarz